15 listopada, we wspomnienie liturgiczne biskupa i doktora Kościoła św. Alberta Wielkiego, Wydział Filozofii KUL obchodzi swoje święto patronalne. W 2014 r., zwyczajem lat ubiegłych, program uroczystości obejmował Mszę św., posiedzenie Rady Wydziału Filozofii i nawiedzenie grobu ks. Idziego Radziszewskiego. W ramach uroczystego posiedzenia, któremu przewodniczyła prorektor KUL dr hab. Urszula Paprocka-Piotrowska, prof. KUL, wręczono nagrody za najlepsze prace magisterskie i doktorskie, dyplomy doktora i doktora habilitowanego oraz przypomniano sylwetkę zmarłego w 2014 r. doktora honoris causa KUL Giovanniego Realego, uhonorowanego tą godnością przez nasz Uniwersytet w 2000 r. na wniosek Rady Wydziału Filozofii. Obchody patronalne uświetnił koncert wokalno-instrumentalny.
Alma Mater
Fragment mowy dziekańskiej O. prof. dra hab. Marcina Tkaczyka
Tegoroczną mowę dziekańską chcę poświęcić jednemu fragmentowi przysięgi doktorskiej, którą za chwilę złożą promowani do stopnia naukowego. Wybaczcie, że będę dzisiaj mówił o sprawach oczywistych. Czuję jednak, że w zmieniających się okolicznościach zewnętrznych i wewnętrznych powinniśmy sobie przypomnieć lub uzmysłowić właśnie tę prawdę.
Zanim rektor wyda zgodę na promowanie nowych doktorów, odbiera od nich uroczyste ślubowanie w trzech punktach. Pierwszy, ten, na którym chcę się dzisiaj skupić, brzmi: „Spondebitis [...] vos huius Universitatis, in qua gradum doctoris ascenderitis, piam perpetuo memoriam habituros eiusque res ac rationes, quoad poteritis, adiuturos?”. Promowani do stopnia doktora mają więc przysiąc, że zawsze będą pamiętać o swoim uniwersytecie, że zachowają względem niego wdzięczność oraz że będą wspierać jego sprawy i racje wszelkimi dostępnymi sobie środkami. To samo zobowiązanie, co prawda w zalążkowej formie, jest zawarte w przyrzeczeniu studenckim, wymaganym od rozpoczynających naukę na większości polskich uczelni: „przyrzekam dbać o dobre imię uniwersytetu”. Doktorzy, przyjmowani do wspólnoty uczonych, biorą na siebie w pełni obowiązek dbania o dobro szkoły, z której wyszli.
W gruncie rzeczy mamy tu do czynienia ze ślubowaniem czynnej miłości do uniwersytetu, od którego otrzymuje się wykształcenie i zaszczytny stopień naukowy. Przyrzekamy przez całe życie kochać swój uniwersytet, odnosić się do niego z miłością, dokądkolwiek wiatry losu zagnają łódź życia. Cóż to za przysięga? Miłości na dobre i złe? Taką przysięgę można złamać, zapominając o swoim uniwersytecie, zachowując się względem niego obojętnie, wykorzystując go do własnych celów lub ambicji, wreszcie - występując przeciwko niemu.
Sens tego ślubowania staje się jaśniejszy, kiedy się pamięta, że w naszej kulturze uniwersytet jest traktowany na podobieństwo matki: Alma Mater - Matka Karmicielka. O ile wiadomo, po raz pierwszy nazwano w ten sposób w 1088 r. Uniwersytet Boloński. Przez następne tysiąc lat termin „Alma Mater” stał się praktycznie synonimem terminu „uniwersytet” oraz przedmiotem zazdrości innych szkół wyższych, które uporczywie starają się rozciągnąć na siebie zakres jego stosowalności.
Starożytni nazywali Alma Mater boginie, zwłaszcza te, które uznawali za praźródło życia, często utożsamiając z ziemią. Gaja, Izyda, Isztar, Maja, Demeter, Cerera - to tylko niektóre damy noszące ów zaszczytny tytuł. Mityczne źródło życia, które nigdy nie skąpi swej wybujałej obfitości.
My, chrześcijanie, natychmiast przenieśliśmy te rysy na portret Matki Chrystusa, a więc właśnie Matki Życia. Alma Redemptoris Mater - antyfona napisana przez św. Hermana von Reichenau jest jednym z niezliczonych poematów na cześć Matki, która rodzi to, co najcenniejsze, to, co bezcenne.
Alma Mater to również ojczyzna. Miłość do uniwersytetu jest bardzo podobna do patriotyzmu. Bardzo przypomina miłość do ojczyzny. Nie ma żadnego przypadku w tym, że uniwersytety mają własne barwy, hymny, korporacje, drużyny sportowe, instytucje społeczne, że potrafią organizować praktycznie całe wewnątrzinstytucjonalne życie, że zazdrośnie strzegą swej autonomii. Rektora, jako głowę społeczności, przyzwoici ludzie otaczają apriorycznym, na wpół sakralnym szacunkiem, a ewentualne rozczarowanie jego działaniem przenoszą na pełniących funkcje niższego rzędu, w myśl zasady: dobry car, źli bojarzy. Widzą bowiem w rektorze personifikację całej społeczności, z którą się utożsamiają i za której część się uważają. Jakże to wszystko jest analogiczne do Rzeczypospolitej. Prawdziwie, uniwersytet bardzo przypomina ojczyznę, której się służy, którą w razie potrzeby chroni się własną piersią.
Alma Mater to również tytuł Kościoła, który karmi chlebem ratującym przed śmiercią i dającym życie wieczne. Czy to się podoba, czy nie, uniwersytety zostały stworzone przez Kościół rzymski i dziedziczą wiele jego cech. Na przykład, jeszcze niedawno wskazanie mistrza było nieodłącznym składnikiem prezentacji każdego uczonego: uczeń Twardowskiego, uczeń Wojtyły, uczeń Husserla. Taki zwrot był praktycznie częścią nazwiska każdego poważnego profesora. Był to dość jasny odpowiednik sukcesji apostolskiej, należącej przecież do istoty kościelnego ustroju.
Określenie „Alma Mater” odwołuje się jednak przede wszystkim i na pierwszym miejscu po prostu do myśli o matce, tej jedynej. Odwołuje się do tego obrazu, który Carl Gustav Jung zaliczył do zaledwie kilku najistotniejszych elementów konstytucji ludzkiej psychiki. Mówić o miłości do matki w tych okolicznościach byłoby mi trudno. Pozwólcie więc, że przytoczę fragment słynnego filozoficznego słownika zabobonów Józefa Marii Bocheńskiego: „Miłość ojczyzny i rodaków bynajmniej nie jest zabobonem, ale cnotą godną pielęgnowania, podobnie jak miłość rodziny itd. Może następująca prawdziwa historyjka pomoże w zrozumieniu, o co chodzi. Jeden z moich przyjaciół, Jan, miał bardzo brzydką, zezującą matkę, która
w dodatku była kleptomanką i raz już była aresztowana za kradzież. Kiedy go ktoś zapytał, a więc dlaczego ty ją tak kochasz, że stawiasz ją ponad wszystkich innych, Jan odpowiedział: dlaczego? - bo jest moją matką! Mniej więcej taki sam jest stosunek każdego uczciwego człowieka do własnej ojczyzny. Kto temu przeczy, jest ofiarą zabobonu”. Dodałbym: mniej więcej taki jest również stosunek każdego uczciwego człowieka do uniwersytetu, który tego człowieka wykształcił.
Uniwersytet jest Alma Mater. Jest Matką Karmicielką. Jako taki jest godzien naszej miłości, lojalności i oddania bez względu na inne ewentualne zalety i wady. Jest tak dlatego, że uniwersytet rodzi nas jako ludzi samodzielnie myślących i karmi nas różnego typu wiedzą, bez której życie człowieka nie ma smaku, nie jest w pełni ludzkie, pozostaje jakoś wybrakowane. To właśnie na uniwersytecie dusza rozumna waży się pierwszy raz opuścić gniazdo, rozłożyć nieporadne jeszcze skrzydła i - nieraz dyskretnie przez kogoś podtrzymywana - uczy się wzbijać do pełnego lotu. Kto wie, czym dla ludzkiej duszy jest prawda, zawsze pozostaje wierny duchowej matce, jaką dla nas jest Katolicki Uniwersytet Lubelski.
Dlatego, wzorem moich poprzedników, powagą urzędu, który przez krótką chwilę przyszło mi pełnić, proszę wszystkich obecnych, starych i młodych, jaśnie wielmożnych i nędzarzy, którzy na uniwersytecie w obliczu prawdy są równi niczym dzieci w sercu Matki Karmicielki: wsłuchajcie się uważnie w słowa przysięgi, którą za chwilę złożą promowani do stopnia doktora nauk. Samych promowanych proszę, żeby czynione dzisiaj śluby potraktowali ze śmiertelną powagą. Tych, którzy kiedyś złożyli podobną przysięgę, wzywam do rachunku sumienia. Pozostałych, zwłaszcza najmłodszych, namawiam do tego, by rozbudzili w sobie spędzającą sen z powiek żądzę bycia kiedyś do tej przysięgi dopuszczonymi, ale również do tego, by już dzisiaj prywatnie postanowili słowa tej przysięgi urzeczywistniać.
Tekst pochodzi z Przeglądu Uniwersyteckiego Przegląd Uniwersytecki nr 1 (153) 2015
Ostatnia aktualizacja: 11.12.2015, godz. 00:12 - Andrzej Zykubek